sobota, 17 sierpnia 2019

Najlepszy sposób na spędzenie kolarskiego weekendu?

To pytanie jest dość oczywiste, a odpowiedź jest naprawdę prosta - góry + rower.



Pomimo niezbyt dobrej prognozy pogody zarezerwowałem miejsce w Hospental, niedaleko Andermatt - idealna baza wypadowa do przejazdu wszystkich gigantów Alp szwajcarskich: przełęczy Susten, Gotthard, Grimsel, Furka, Oberalp i Nufenen.

Pierwszy dzień, zgodnie ze szwajcarską prognozą pogody okazał się mglisty i deszczowy. Kiedy przyjechałem do hotelu, deszcz był tak silny, że nie chciało mi się wychodzić z auta. To jedno z tych uczuć kiedy bardzo chcesz na szosę a jednocześnie wiesz że po pięciu minutach będzie jezioro w butach. Postanowiłem przeczekać nieco deszcz i zawitałem do hotelu. Miejsce, w którym się zatrzymałem - „Sust Lodge” bardzo dobrze mnie powitało. Miła właścicielka i szefowie kuchni specjalnie otworzyli kuchnię i przygotowali przepyszny makaron, mimo było za wcześnie na lunch. Deszcz powoli ustał i byłem gotowy do drogi.

Pierwsza przełęcz na rozgrzewkę - Gotthard. Gdy dotarłem na samą górę widoczność utrzymywała się na 2-3m. Mroźny wiatr w połączeniu z chmurami i mgłą skutecznie przegonił mnie z przełęczy. Nie myśląc dłużej, zacząłem zjazd w kompletnym mleku by po chwili być świadkiem mega spektaklu jaki zafundowały mi Alpy...





To niewiarygodne jak szybko pogoda potrafi się zmienić w wysokich górach. W ciągu jednej godziny z deszczu i mgły wszystko może się obrucić w pogodne niebo i słońce.

Głodny dalszych widoków wspiąłem się na Oberalppass. Ten szczyt był również pokryty niskimi chmurami, które w żadnej sposób nie miały ochoty ustąpić. Cyknąłem kilka fotek dla zasady i postanowiłem wrócić do hotelu na kolację.  Dłuższy sen + wypoczynek, tak aby kolejnego dnia zaliczyć kolejne przełęcze, to był mój nowy plan.





Niedziela zaczęła się wyśmienicie. Słońce i niebieskie niebo. Aż trudno uwierzyć, że poprzedniego dnia było tu jedne wielkie i gęste mleko. Zgodnie z moim zwyczajem, rzuciłem okiem na prognozę, która pokazywała burze i ulewy od 3 po południu. No nic, miałem kilka godzin na realizację swojego weekendowego planu.

Kierunek - Susten pass. Jest to długi i dość umiarkowany wjaz. Średnie nachylenie coś ok 5-6% za to naprawdę długie. Idealna góra na śniadanie :)




Jadąc sam, trzymałem się swojego tempa i oglądałem widoczki w ogóle nie zważając na kilometry (i tak nie mam żadnego licznika). W ten oto sposób wjechałem na szczyt, nie wiedząc kiedy.

Zjazd mega super - praktycznie żadnych aut. Od czasu do czasu jakieś ferrari... pestka, w końcu to Szwajcaria!



Druga przełęcz to Grimsel pass. Tu pogoda już się zmieniała. Mocne podmuchy powodowały że rower wędrował od lewej do prawej strony podjazdu.



Mijając Grimsel, tuż przed samym zjazdem naszym oczom ukazuje się Furka z lodowcem, a raczej tego co z niego zostało. Tak czy siak, widok zawsze i o każdej porze roku magiczny.


Furka, choć najkrótsza to najbardziej wymagająca. Dwa ostatnie zakręty tuż przed hotelem Belveder są naprawdę strome. Podczas podjazdu spotkałem dwóch cyklistów z niemieckiej części Szwajcarii. Fajnie było podjechać tą górkę razem spędzając czas na rozmowach o rowerach i kołach :)




Zjazd już nie był tak szybki jak z rana. Korek aut i motorów był już dość duży, więc nie obyło się bez hamowań praktycznie do zera.








W planach miałem jeszcze jedną przełęcz ale czując zapach i pierwsze krople deszczu postanowiłem sobie odpuścić. Już kilka razy w tych górach złapał mnie deszcz i to naprawdę nic przyjemnego. 

Pomimo średniej pogody i nie "zdobyciu" kilku zaplanowanych przełęczy, weekend oceniam za bardzo udany. Jazda na moim stalowej szosie od Ritcheya + piękne widoki pozwoliły mi na naładowanie baterii i zaspokojenie zmysłów. 
Takie weekendy to ja rozumiem!



Zapraszam do śledzenia bloga i relacji. Kolejne wyprawy już w krótce!
Tomasz
blog-roadtripping

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz